Fot. 123RF/Picsel
Początki martini są niejasne...
Oczywistym skojarzeniem jest nazwa najsłynniejszego wermutu - wzmocnionego wina, z ziołowymi aromatami, czyli Martini & Rossi produkowanego od 1863 roku. Jest trop nowojorski, prowadzący do hotelu Knickerboker i barmana Martini di Arma di Taggia, włoskiego imigranta, który ponoć wynalazł martini tuż przez pierwsza wojną światową. Jest też trop syryjski, Martini bowiem to popularne nazwisko w tamtych rejonach. I znów, ponoć, to jakiś syryjski Martini wynalazł ten na wskroś amerykański drink, dodając doń oliwkę. Najczęściej jednak powtarzaną (i najczęściej podważaną) jest historia z czasów gorączki złota.
San Francisco - hotel Occidental. Pewien górnik, wchodzi do baru i prosi o coś wyjątkowego, by zwilżyć gardło i uczcić sukces. Barman sięga po coś mocnego, czyli gin, ale jako że jest okazja i że górnik płaci czystym złotem, dodaje wermut, kroplę bittersa, dwie krople wiśniowego likieru maraschino i plaster cytryny. Jerry Thomas, bo tak nazywał się barman, zapytał górnika dokąd zmierza. Gdy usłyszał, że do miasta Martinez - miał gotową nazwę dla swojego drinka.
Inna wersja mówi, że do wynalezienia martini doszło w samym Martinez, a autorem receptury jest Julio Richelieu, który dodał słynną dziś na cały świat oliwkę. Jak było naprawdę nikt nie pamięta, ale do dziś miasto Martinez chlubi się stworzeniem martini, zaś Jerry Thomas, zwany profesorem, jest pierwszym, który zapisał przepis na martinez, praojca martini.
Do spopularyzowania martini przyczyniła się, paradoksalnie prohibicja. Gin - podstawowy składnik martini - był stosunkowo łatwym do upędzenia alkoholem, w przeciwieństwie do whisky, czy burbonu, który musiał swoje odleżakować. Po martini sięgali także piękni, sławni i bogaci, więc koktajl zaczęto kojarzyć z luksusem. Dlatego też był chętnie wybierany przez aspirującą, amerykańską klasę średnią. A stąd już tylko krok do ogromnej popularności.
Co w martini pływa? Klasyczny zestaw to gin, wermut i oliwka, ale diabeł tkwi w szczegółach, czyli w proporcjach. Proporcje zaś są tematem ciągłych sporów - choć zazwyczaj podaje się 3:1, 4:1 lub 5:1 na korzyść ginu, uzyskując w ten sposób większą wytrawność drinka. Wytrawność z kolei - jest obecna w folklorze martini i pijackich legendach.
Hemingway wybierał martini montgomery - czyli 15 części ginu i 1 wermutu - 15:1 to szanse jakie dawał sobie generał Montgomery wybierając się na bitwę. Prezydent Lyndon B. Johnson preferował pełen kieliszek wermutu, który następnie wylewał, zamieniając go na gin. Clark Gable, w filmie Prymus z 1958, sięgał po flaszkę wermutu, obracał ją do góry dnem na kilka chwil, następnie wyciągał zwilżony korek, przecierał nim kieliszek i nalewał doń gin. W redukcji wermutu nie mieli sobie równych Churchil i Hitchcock. Słynny reżyser nalewał gin do kieliszka zerkając na butelkę wermutu, a Churchilowi wystarczył skłon w stronę Francji.
Proporcje Roosevelta, były bardziej zachowawcze, ot 2:1, nieco zalewy spod oliwek, sama oliwka i skórka cytrynowa. Prezydent słynął z noszenia własnego zestawu mini-martini-barman i dzięki temu, na konferencji w Teheranie mógł uraczyć imperialistycznym koktajlem samego Józefa Stalina. Stalin owszem uznał, że drink jest smaczny, ale miał pewne zastrzeżenia. Być może bardziej zasmakowałby w martini a'la Bond, czyli...
No właśnie, najsłynniejsze martini świata, de facto, nie jest żadnym martini. Bond zamawia koktajl, „wstrząśnięty, nie zmieszany" w powieści Casino Royale, a nazywa go Vesper - bo tak na imię ma agentka, w której jest zauroczony. Składniki Vesper? 3 części ginu Gordon's, jedna część wódki, pół części Kina Lillet i skórka cytrynowa. Lillet to mieszanka win i likierów cytrusowych. Gdy Vesper Lynd popełnia samobójstwo - Bond rezygnuje z tej receptury i popija, co tylko ma pod ręka od szampana po burbon. Tak jest w powieściach Fleminga, jednak świat filmowy wprowadził martini a'la Bond, na wódce, która zastępuje gin. Oczywiście wstrząśnięte - nie mieszane.
Oryginalnie martini powinno się mieszać. Wstrząsanie bowiem to technika stosowana do rozbicia soków owocowych, syropów, likierów etc. - czyli jest to poprawna technika wykonania pierwszego martini Bonda, które zawiera mieszankę win i likierów cytrusowych. Gin natomiast, czy to łączony z wermutem, czy z wódką należy mieszać - wstrząsanie bowiem kaleczy alkohol, sprawiając, że składniki za mocno się łącza, aromaty ulatują, a kruszony w trakcie wstrząsania lód rozwadnia koktajl. Początkujący adepci martini jednak mogą zamówić koktajl wstrząśnięty. Czemu? Będzie delikatniejszy w smaku, a warto wiedzieć, że porządne martini nie oszczędza podniebienia.
Więcej pomysłów na koktajle w darmowej książce kucharskiej. Kliknij!
BR