Nie śmiem twierdzić, że brak słownika pijackiego był tzw. "dotkliwą luką" w polskiej bibliografii słownikarskiej, sądzę jednak, że wolny trzydziestomilionowy naród, posiadający, skromnie licząc, z piąć milionów zawołanych pijaków, powinien mieć jakiś leksykon, jakąś encyklopedię, w której zabłysłyby świetności mowy ojczystej, w kieliszku odbite. A odbiły się taką wspaniałą rozmaitością barw, zadzwoniły w szklanki i butelki taką symfonią, rozbulgotały się w przepastnych gardzielach taką pieśnią i takie w nich mnóstwo odgłosów dawnego obyczaju i historii, że nie wątpię, iż mój Linde pijacki znajdzie skromne uznanie nawet w oczach abstynentów. Cóż dopiero, gdy się dostanie do rąk mistrzów i adeptów wysokiego kunsztu pociągania z butelki. Jakie piękne możliwości, jakie rozlegle perspektywy otworzą się rodzimym moczygębom, łykaczom, dybidzbanom i szmirusom! Pijak bywał dotychczas nietrzeźwy, wlany, zawiany, ululany, wstawiony, urżnięty - a tu dowie się nagle, że i na trzysta innych sposobów może być pijany. Golił sznapsa, trąbił gorzałką, wcinał monopolkę - teraz będzie mógł szmarnąć ślepuchy, siec smołsko, dusić dryzdelichę i szwiecować grybsbubę. Żyć nie umierać! Varietas delectat.
