Fot. 123RF/Picsel
Prawda o GMO leży pośrodku.
Modyfikacja uprawianych roślin liczy sobie tyle lat, co historia rolnictwa. Odkąd człowiek przeszedł od trybu zbierania, do trybu uprawiania, krzyżował gatunki roślin tak, by uzyskać jak najlepsze plony. Takie krzyżówki nie budziły żadnych kontrowersji, aż do lat 70. ubiegłego stulecia. Wówczas tradycyjne metody mutowania roślin uprawnych zaczęły być zastępowane inżynierią genetyczną.
Pierwsze GMO powstało w 1973 roku, a pierwsze próby upraw dotyczyły tytoniu i przeprowadzono je w roku 1986. Pierwszym genetycznie modyfikowanym produktem jaki trafił na rynek, były amerykańskie pomidory. Na czym polegały zmiany? Mówiąc wprost inżynieria genetyczna pozwala na modyfikację DNA rośliny tak, aby nadać jej nowe cechy, lub poprawić istniejące. I właśnie na takim poprawianiu skupiają się producenci GMO.
Pomidory FlavrSavr - co można luźno tłumaczyć jako „smak uratowany" - były odporne na gnicie, a to za sprawą wprowadzenia specjalnego genu. Usprawniło to jednocześnie samą uprawę. Tradycyjnie hodowane pomidory muszą zostać zebrane zanim dojrzeją, w przeciwnym razie mogłyby zacząć gnić podczas przewożenia. Następnie, za pomocą etenu przyspiesza się proces dojrzewania już w transporcie. Pomidory GMO mogły być zbierane tuż po dojrzeniu i spokojnie transportowane. Produkt, ze względu na koszty oraz ówczesne raczkowanie inżynierii genetycznej, nie odniósł sukcesu.
Mimo rynkowej porażki pomidory FlavrSavr otworzyły furtkę innym producentom. Zaczęto eksperymentować, modyfikować genotypy i uprawiać „lepsze" gatunki warzyw i owoców. Za każdym razem modyfikacje uzasadniano tak samo: lepsza jakość plonów, większa wydajność, brak strat spowodowanych chorobami, możliwość uprawy w niekorzystnych dla roślin warunkach, wzbogacenie o wartości odżywcze itp., itd. To wszystko brzmi przekonująco, powinniśmy zatem traktować GMO jako dopust naukowy. Tak jednak nie jest.. Dlaczego entuzjastycznie nie zachwalamy GMO?
Co prawda na razie nie wykazano negatywnego wpływu GMO na organizm ludzki - poza alergizowaniem - to tak naprawdę nikt nie jest w stanie przewidzieć długofalowych skutków stosowania GMO, ponieważ dysponujemy skąpą wiedzą na ten temat. Podobnie nie wiemy jaki wpływ mają uprawy roślin genetycznie modyfikowanych na środowisko naturalne.
Na razie obawy dotyczą możliwości samoczynnego krzyżowania się roślin modyfikowanych z tymi, uprawianymi w sposób naturalny. To z kolei stanowi zagrożenie dla bioróżnorodności. W szerszej perspektywie może dojść do powstania bakterii, wirusów i chwastów odpornych na ulepszone geny. W ten sposób sama natura może się na nas zemścić, za poszukiwanie roślin „nieśmiertelnych".
Bioróżnorodności zagrażają także koncerny żywieniowe, które propagują GMO. Są to potężne firmy, które z łatwością mogą zdominować rynek oraz skutecznie lobbować na rzecz powszechnego wprowadzenia żywności modyfikowanej genetycznie. Dodatkowo może to doprowadzić to zubożenia i tak już biednych regionów rolniczych, których zwyczajnie nie będzie stać na sadzonki GMO. A sadzonki ekologiczne mogą z czasem zniknąć z rynku. Zanik konkretnych roślin pociąga za sobą przerwanie łańcucha pokarmowego i wymarcie konkretnych gatunków zwierząt. A stąd już tylko krok do scenariusza filmu science fiction...
Pozostają także problemy natury etycznej. Na ile człowiek ma prawo ingerować w naturę? Gdzie postawić granicę? W którym momencie modyfikowania spirali genetycznej się zatrzymać?
Jak na razie przed żywnością modyfikowaną genetycznie nie ma ucieczki. GMO obecne w kukurydzy i soi trafia do pasz dla zwierząt. Zakaz sprzedawania takich pasz mógłby spowodować załamanie produkcji mięsa. Obecnie producenci żywności są zobowiązani do ujawnienia GMO jeżeli jej odsetek w składzie przekracza 0.3%. W myśl zasady wiem, co jem - powinniśmy uważnie studiować etykietki i samodzielnie dokonywać wyboru. Jednocześnie starajmy się z uwaga patrzeć na ręce polityków, pamiętając, że monopol i brak różnorodności nie jest niczym dobrym. Również w kuchni!
Czy wiesz co to jest witarianizm? Na czym polega surowa dieta?
BR